Piotr Stanisław Król | |
RECENZJENA WYSPACH HULA-GULA Jan Siwmir GWIAZDY DLA NIELICZNYCH Andrzej Zaniewski KRÓLEWSKA PODRÓŻ Janka Graban NA WYSPY SZCZĘŚLIWE Jan Zdzisław Brudnicki KRASNE, MIĘDZY ROMANTYZMEM A POZYTYWIZMEM (fragment) dział: "Biesiada Kulturalna", str. 15 NA WYSPACH HULA-GULA Stanisław Stanik Przed laty jeden ze znanych polskich kabaretów rozsławił szczęśliwe wyspy Hula-Gula. Ich nazwa miała wyrażać perspektywę nieosiągalną, daleką. Teraz Piotr Stanisław Król, znany warszawski felietonista, oddaje do rąk czytelników książkę "Czy tędy na wyspy szczęśliwe..." O jakich wyspach marzy, jakie ma na myśli? Szczęśliwe? Tak. Nieosiągalne dla wyobraźni? Może. Ale o tym po kolei. Najpierw warto poznać kulisy zabrania się Piotr Króla za felietonistykę. We wstępie do książki tak opisuje swą przygodę z tym gatunkiem: "Rok 1989 to był czas euforii, byłem człowiekiem szczęśliwym w szerokiej masie szczęśliwych ludzi, którzy zachłysnęli się wymarzoną, z takim utęsknieniem wyczekiwaną wolnością. Spełniło się to, o czym pisałem ja i wielu innych publicystów, o czym marzyły całe pokolenia rodaków. Czy dotarliśmy wówczas do "wysp szczęśliwych?". Warte rozważenia i rozwikłania jest to metaforyczne pytanie. Przez kilka "wyzwolonych" po 1989 r. lat Piotr Król nie sięgał po pióro felietonisty, aczkolwiek zawsze miał je w pogotowiu jako dziennikarz i artysta. Teraz przyznaje, że: "Gdy mocno stanąłem na nogach, powróciłem do pisania felietonów do różnych pism, bogatszy o własne doświadczenia, bardziej w roli obserwatora spotykanych na mojej drodze ludzi, zjawisk społecznych, niż futurysty, marzyciela i wizjonera lepszego świata. I odnajdowałem "okruchy szczęścia" tam, gdzie nawet nie zdawałem sobie sprawy, że w ogóle mogą istnieć. Zacząłem zauważać ludzi, dla których te okruszki, ziarenka szczęśliwości były jak cenne diamenty lśniące w szarym popiele własnego życia." Piękne to słowa! Cóż za wyspy szczęśliwe odwiedza literacki i filozoficzny przewodnik, poeta, prozaik i publicysta Piotr Stanisław Król? Może są to wyspy Haxleya, może Boba Dylana, którym marzyły się wielkie obszary nowej, powszechnej szczęśliwości, a może filozoficznych uniwersalistów, nawet z epoki New Age. Nie jest najistotniejsze, kogo obierzemy za patrona felietonów Króla, bo on zachowuje tożsamość i osobowość w postaci nietkniętej. Chce być i jest zawsze sobą, człowiekiem o wielkiej tolerancji, a zarazem o wielkich horyzontach myślenia. Felietonista Król prowadzi na "wyspy szczęśliwe" ludzi samotnych, odrzuconych, chorych, z marginesu, skomplikowanych, nieakceptowalnych i w tej komplikacji dziwnych. Tylko pióro, a może wyrozumiałość czy nawet zrozumienie tych ludzi przez Króla, pozwala widzieć całą rzeczywistość w jednej płaszczyźnie wytłumaczenia, współczucia i sensu. Felietonista, może jako poeta, a może jako podpatrywacz, sięga głębiej do psychik jednostek i do praw rządzących społeczeństwami. To jest jego bilet do "wysp szczęśliwych". Zdawałoby się, że są one odległe, gdy autor prowadzi na nie ludzi dotkniętych chorobą, dysfunkcją, słabością organizmu. Król działa i pisuje do organu Związku Niewidomych w Warszawie. Wydawać by się mogło, że jako człowiek pełnosprawny (moja uwaga - skąd Stanikowi to przyszło "pod pióro"? Nie wiem...) patrzy na ludzką chorobę czy słabość z dystansu, oglądowo. Tymczasem - nie, to właśnie on prowadzi ludzi słabych na "wyspy szczęśliwe". Jego bohaterami są: Edgar Degas, wielki malarz francuski, który tracił wzrok wraz z upływem lat, Mozart czy Graham Green, który cierpiał na epilepsję. Co więcej - nawet chorzy psychicznie: Swedenborg, Hoelderlin, Kniaźnin, Strindberg, Witkacy, Lechoń, Stachura znajdują u Króla wytłumaczenie swoich słabości i jednocześnie apologię wielkości. Król jest w swojej tolerancji, a zarazem pochwale wspaniałomyślny, mądry. A o czym pisze Król z "wysp szczęśliwych" na naszym podwórku, z warszawskich opłotków? Na przykład widzi sztukę, przechodząc stołeczną Starówką obok koncertującego tercetu. Dociera do niej przez osoby przypadkowo napotkane, np. jadąc w 2003 roku autokarem na Galę Literacką w Muzeum Nałkowskich w Wołominie. Dociera do polskich, a nie tylko warszawskich historii przez rozmowy, domowe lektury, kwerendy w bibliotekach. Króla podróże wszerz i w głąb są cały czas celowe, mają pokazać świat ludzi słabych, chorych, oczekujących pomocy. Przykładem tej postawy jest relacja w felietonie "Przepraszam za ten dodatkowy chromosom", w której czytamy: "Ten felieton dedykuję małemu chłopcu z warszawskiego autobusu linii 168 i wszystkim dzieciom, które miały pecha otrzymać od natury JEDEN chromosom za dużo". Słabością w organizmie chłopca jest porażenie syndromem Downa. Właśnie słabość, chromanie są przewodnią ideą wskazującą kierunek myślenia i rozważania Piotra Króla w tym tomie. Książka nie tylko traktuje o zdrowiu, jego ratowania i podtrzymywania ludzi w dobrej kondycji psychicznej, gdy zaczyna szwankować. To także książka o podróżach, o świecie, gdzie mieszają się kultury i istnieje potrzeba zachowania równowagi fizycznej i duchowej. O swoich podróżach, nie tyle geograficznych, co wyobrażeniowych, pisze tak: "Jak z pewnością Czytelnicy mogli zauważyć, podróże wirtualne nie mogą równać się w wielu wypadkach z tymi rzeczywistymi. Ale ich niezaprzeczalną zaletą jest mobilność i błyskawiczne przemieszczenie się w czasie i przestrzeni. Skok spod piramidy Cheopsa do Muzeum Brytyjskiego dla poszerzenia wiedzy i obejrzenia tego, co dumny Albion zdążył swego czasu buchnąć sprzed nosa Egiptowi? Nie ma problemu, parę kliknięć myszką i już jesteśmy u celu. A więc klikamy i wędrujemy po wirtualnym świecie dalej". Tak oto z wyobraźni i kontaktu osobowego snuje się historia Piotr Króla, historia o tyle ciekawa, że jakby otwierała nowy rozdział w polskim felietonie. Mieliśmy felietony polityczne Stefana Kisielewskiego, felietony humorystyczne i satyryczne Hamiltona, felietony towarzyskie Krzysztofa Mętraka, teraz jakby otwierała się perspektywa na świat widziany z podróży (jak u Elżbiety Dzikowskiej i Toniego Halika), przy tym ze skierowaniem myśli i tendencji na postawę humanitarną, ludzką, opiekuńczą, co kiedyś było programem politycznym, a teraz dobrze byłoby, gdyby stało się praktyką. "Własnym Głosem" nr 71/2008 GWIAZDY DLA NIELICZNYCH Jan Siwmir Istnieje w pedagogice i psychologii taki pogląd, według którego im bardziej i dłużej dziecko jest chronione i rozpieszczane tym bardziej ma potrzebę unurzania się w błocie, wyłupienia oczu zwierzątku domowemu czy podstawienia nogi przypadkowemu przechodniowi. Sporo w tym racji i zdrowego rozsądku. Wyobraźmy sobie bowiem nas samych otoczonych permanentną chęcią zaspokajania naszych nawet najdzikszych zachcianek, zasypywanych bez przerwy pocałunkami albo wysłuchujących ciągłego szczebiotania jacy jesteśmy wspaniali. W pierwszej chwili wydaje się nam, że jest to wizja cudownej wymarzonej szczęśliwości. Nic z tego. Ja już wiem - zagłaskać można na śmierć. Taka już jest natura ludzka: sens swego człowieczeństwa realizuje poprzez gonienie króliczka, a nie złapanie go i zachowanie na wieki. Piotr Stanisław Król też dobrze o tym wie. Nie poucza nas, nie moralizuje i nie pragnie zbawić świata za wszelką cenę. Zabiera nas po prostu na swoje małe wysepki szczęśliwości, pokazuje jak w szarym świecie ludzie znajdują królicze nory oddechu od codziennej rutyny i walki o przetrwanie. Ucieczki w muzykę, literaturę, malarstwo, marzenia. Ale nie tylko, także ucieczki do... innego człowieka. Bardzo poruszył mnie "Mały kącik literata". Może dlatego, że tyle w dzisiejszych czasach zawiści, podłości, krytykanctwa, intryg. A przecież kontakt z innym człowiekiem, jak to zaznacza Autor, to nie zawsze przytulenie się do niego, ale niejednokrotnie długie i namiętne spory, kłótnie, dyskusje po świt, z których bardzo często wyrasta coś co potrafi przetrwać lata - przyjaźń i dzieła mogące wnieść w nasz świat dużo dobrego. Innym obrazem, który silnie do mnie przemówił jest "Krzyś". Poruszająca opowieść o miłości... rujnującej życie. Tak, właśnie - rujnującej. Płaczemy nad oddaniem jakie prezentuje bohater, nad jego poświęceniem się, aż do samounicestwienia. Dla kogo, albo czego? Dla idei. Marek wymyślił sobie ideę brata, a kiedy ten umarł nie potrafił niczym i nikim go zastąpić. Wielkość, bohaterstwo? Czyżby? Zraniona żona, odepchnięci przyjaciele, ból jaki zadawał całemu swemu otoczeniu. Jego wybór, można powiedzieć. No cóż , samobójstwo też jest wyborem. Tylko czy bohaterstwem? Mam wątpliwości. Autor chyba też. Odnoszę wrażenie, że obu nas łączy umiłowanie złotego Arystotelesowskiego środka. Wszelkie ekstrema wiodą na manowce. A takie przymioty jak poświęcenie, empatia, miłość i współczucie mogą niejednokrotnie zawieść dokładnie tam, gdzie ich zaprzeczenie. Wybory, przed którymi stawia nas życie nie zawsze są łatwe, ale czasem warto zastanowić się co się dla czego poświęca. Tak jak ks. Jan Twardowski. Poszedł świadomie drogą, którą każdy z nas pewnie uznałby za trudniejszą, ale on swoją decyzją nikogo nie skrzywdził. Kolejnym fascynującym wątkiem w tej książce jest pokonywanie własnych słabości, a nawet czynienie z nich atutu wspierającego geniusz. Ileż zawdzięczamy takim ludziom! To oni, borykając się z własną ułomnością, szaleństwem dają światu najwięcej. Nie poddają się, bo to jest pójście na łatwiznę, dezercja. Podobnie jak Autor chętnie przeczytałbym wiersze, których Sylvia Plath nie zdążyła przenieść na papier. Też bowiem opowiadam się za życiem, nie za śmiercią. Na koniec chcę powiedzieć o tym, co mało kto docenia w dzisiejszej literaturze - o niezwykłym ciepłym humorze Autora, przejawiającym się nie w zjadliwości, ale w zgrabnych pointach, barwnym języku skojarzeń czy uwrażliwieniu na słowo, z całym jego bagażem dwuznaczności i osadzeniem w kontekście innych słów, wywołującym ciąg oryginalnych skojarzeń. Forma i treść nie zgrzyta, ale tańczy argentyńskie tango, a czytelnik przez chwilę może poczuć woń pąsowej róży, trzymanej przez Autora w zębach. "Czy tędy na wyspy szczęśliwe..." to nie drogowskaz, ani, zaryzykuję stwierdzenie, nie filozoficzne pytanie, lecz raczej nakreślony ręką Mistrza obraz, którym powtarza za O. Wilde'm: "Wszyscy leżymy w rynsztoku, ale niektórzy z nas sięgają po gwiazdy". Istotnie, nieliczni sięgają. Tacy jak Piotr Stanisław Król. KRÓLEWSKA PODRÓŻ Andrzej Zaniewski "...wciąż stał na przystanku i żegnał mnie podniesioną ręką. Wokół niego była pustka. Jakby był na swojej własnej, tylko jemu znanej, niewidzialnej wysepce. Szczęśliwej?" (Piotr St. Król - "Czy tędy na wyspy szczęśliwe...") Jestem szczęśliwy, cieszę się i uśmiecham sam do siebie, że mogę przeczytać je w spokoju i zastanowić się, rozejrzeć po tej bogatej i słonecznej wyspie, na którą dotarłem, dzięki uprzejmości i wyraźnemu zaproszeniu jej twórcy. Bo Piotr Stanisław Król stworzył tu swe małe królestwo. Felietonistów jak wiadomo w Polsce nie brakuje, a każde szanujące się pismo chce mieć chociaż jednego stałego autora, błyskawicznie reagującego na wydarzenia z różnych dziedzin życia, który odpowiada w ten sposób na wątpliwości czytelników. Trzeba tu powiedzieć otwarcie, że Piotr Stanisław Król swym poszukiwaniem drogi na wyspy szczęśliwe wytyczył sam przed sobą zupełnie odrębną mapę poszukiwań, niż większość rodzimych felietonistów, ukazujących w satyrycznej, groteskowej scenerii wady i zalety współczesności. Ich złośliwość, zjadliwość, szyderczy chichot, sarkazm, ironia, chęć zniszczenia przeciwnika - wszystkie te cenione przez niektórych redaktorów cechy aktywnych dziennikarzy w twórczości Piotra Stanisława Króla są nieobecne. A to zjawisko wyjątkowe i przyznam, że nie znam obecnie innego autora felietonów, który podniósłby poprzeczkę aż tak wysoko, rezygnując z ataków, z szyderstwa, z poniżania, z jakże efektownej pogardy wobec myślących inaczej. Sądzę, że wybór takiej właśnie drogi wynika z konsekwentnego założenia etycznego: szukając wysp szczęśliwych nie krzywdź i nie poniżaj innych. To bardzo szlachetna decyzja, wynikająca właśnie z głębokiego poczucia niezależności, wolności i solidarności ze światem. I dzieje się tak, chociaż nasz przewodnik w drodze na wyspy szczęśliwe zatrzymuje się, przystaje, rozważa, niekiedy odpowiada wprost... Cóż, wiemy, że wyspy szczęśliwe znajdują się na wyciągnięcie ręki, lecz jakże trudno niekiedy podnieść dłoń przytłoczoną zakupami, dźwigającą ciężary, bagaże, łupy. A i grunt nie jest pewny, i trudno niekiedy przewidzieć, czy to już wyspa, czy tylko kolejny tęczowy miraż. Czytam i zastanawiam się, co odróżnia twórczość Piotra Stanisława Króla od tych felietonów, które czytałem przedwczoraj, wczoraj, dzisiaj w tej olbrzymiej masie pism... A więc... Nie są pisane w celach chwilowych, doraźnych, na zamówienie. Czytelnik zawsze odnajdzie w nich klucz-symbol-pretekst pozwalający dostrzec temat szerzej, uniwersalnie, ponadczasowo. Zachwyca, czy raczej wzbudza szacunek dopracowanie tekstu, pisarska rzetelność, wykwintna i elegancka forma tworząca wrażenia, że ten właśnie felieton został napisany dla kulturalnego, mądrego czytelnika, z wyrobionym poczuciem smaku artystycznego, literackiego, czyli właśnie dla ciebie. Treść, fabuła tych drobnych przecież utworów osadzona jest w realnej rzeczywistości, a jeżeli nawet wyobrażonej, to fachowo, konkretnie opisanej. Są to teksty niekoniunkturalne i oryginalne, odwołujące się do przebogatej przeszłości, do dorobku całej naszej cywilizacji. Osoba, fakt, wydarzenie z przeszłości okazują się nagle ważne i dziś, i czytelnik dopowiada sobie sam przesłanie, glossę do swej teraźniejszości, a może i przyszłości. Najbardziej jednak przyciąga do tych mini-arcydziełek uczuciowa otwartość ich autora, szczerość w wyrażaniu myśli, autentyzm przeżyć. Bo też Piotr Stanisław Król przeżywa losy swych bohaterów bardzo emocjonalnie, co wyczuwa się od razu już po kilku zdaniach. I w tych jakże sugestywnych opisach odnajdujemy na nowo sylwetki Grahama Greena, Sylwii Plath, Edgara Degasa, Władysława Reymonta i jego zapomnianego dziś lekarza Dobroczyńcy, znanej z Radia Maryja Madzi Buczek lekceważąco potraktowanej przez Kazimierę Szczukę, a także przypadkowo spotkanego w autobusie chłopca z zespołem Downa. W swym wyjątkowo żarliwym stosunku do świata autor przypomina mi romantyków, a może i jest w znacznym stopniu romantykiem, ufając, że rzeczywistość stanie się lepsza dzięki intelektualnej pracy pisarzy, poetów, artystów, cudownych i przeważnie biednych szaleńców... Odczytuję te wyznania, zwierzenia, niedopowiedzenia i myślę, że powstały z najgłębszej wewnętrznej potrzeby tworzenia, z konieczności zapisywania myśli i uczuć, z przekonania, że pomogą nam odnaleźć wyraźny, jasny cel - wyspę szczęścia. Czytam felieton za felietonem i już wiem: to jest poezja, niektóre z nich pisane są jak wiersze... Uniwersalny narrator prowadzi czytelnika przez pełną ornamentów, cieni i blasków kompozycję, aż do pointy, zawsze celnej i efektownie zamykającej utwór. W tych małych dziełach dziennikarskiej i pisarskiej sztuki zwraca uwagę przejrzystość formy, jasność i precyzja wypowiedzi, psychologiczne i socjologiczne umotywowanie wydarzeń. Odczucia czytelników zostały tu zaplanowane przez autora zgodnie ze znajomością psychologii, a także zasad schopenchauerowskiej erystyki. Przypominają mi się dziełka Boya, Hamiltona i ulubionego przeze mnie Alka Wieczorkowskiego. I jeszcze jeden punkt ważny, a może bardzo ważny, a bezbłędnie wyróżniający twórczość Piotra Stanisława Króla z pomiędzy setek felietonistów. Pamiętam, doskonale pamiętam niemal każdy z przeczytanych tekstów, a tamte gdzieś poznikały przyprószone pyłem i zasnute mgłą... Na pewno i na szczęście autor nie jest ostatnim romantykiem jakiego znam, zgromadził bowiem wokół siebie wielu nieobojętnych, niezwykłych poetów, prozaików, twórców, którzy wierzą, że chociaż wokół panuje drapieżny kapitalizm, to w ludzkich sercach pozostało dość miejsca na marzenia, tęsknotę, miłość, chęć niesienia pomocy... I to też jest twoje wielkie zwycięstwo Piotrze... Przypominam sobie, że przed wieloma laty też nosiłem muszki, a jedna z nich miała kolor "głębokiej butelkowej zieleni". Jak dawno? Nie pamiętam... NA WYSPY SZCZĘŚLIWE Janka Graban Pan w zielonej muszce Ciepłe, letnie popołudnie. Przystanek autobusowy na warszawskim Wilanowie. Czas nie ma zupełnie znaczenia, tak jak i miejsce. Takie zdarzenie może rozegrać się na każdym przystanku, placu, w sklepie czy zaraz za rogiem. Wszędzie możemy spotkać pana w zielonej muszce niepasującej do reszty stroju. Uwagę autora felietonu przykuł człowiek na przystanku, który wyglądał "niewyraźnie", choć nie dało się opisać dlaczego. Rzucała się w oczy wspomniana zielona muszka pod szyją. Podchodził do czekających na autobus i zadawał pytanie, po którym ludzie robili wielkie oczy i oddalali się od pytającego. W końcu padło i na naszego autora... - Czy z tego przystanku można dotrzeć na wyspy szczęśliwe? - Nie sądzę - odparł bez zastanowienia zapytany. - Tutejszy rozkład jazdy nie przewiduje takiej trasy. To wspomnienie po latach wróciło jako pytanie do czytelników, którym książka wpadnie w ręce. Zwracam uwagę, że znak zapytania nie został postawiony ani w tytule utworu, ani całego tomu. Mamy za to wielokropek (s. 40). Oczywiście jest to świadomy zabieg nie tylko artystyczny. Proponuję przeczytać utwór kilkakrotnie, bo pytanie jest siłą rzeczy wpisane w tytuł, ale skłania do refleksji i do dywagacji na temat tego, co jest normą, co szaleństwem, a co błyskiem geniuszu. A wtedy wszystko nabiera sensu. Nie trzeba się bać W samym środku lata i wakacyjnych wypadów felieton "Rozmyślania przy stole wigilijnym" (s. 56) wydaje się nieaktualny. W trakcie lektury pierwszych czterech akapitów miałam wrażenie taniego sentymentalizmu. Pomyślałam nawet: "co ten Król wypisuje?". Może za blisko podszedł do czytelnika? Powodem mogła być właśnie opisywana samotna Wigilia. A jednak zaraz autor złapał dystans i podzielił się swoimi skarbami. Po lekturze tego felietonu staniecie się bogatsi o poruszającą historię rybaka, który spacerował po plaży z Jezusem, zadając mu zasadnicze pytania. Podobne pytania nasuwają się człowiekowi w trudnych chwilach życia. Gorąco polecam tę opowieść zainspirowaną historią umieszczoną pomiędzy ogłoszeniami parafialnymi z tablicy ogłoszeniowej na dziedzińcu przykościelnym w podwarszawskiej miejscowości. Ma moc terapeutyczną. Jako bonus przyjmijcie napomnienie poety Brunona Jasieńskiego o tym, kogo należy się naprawdę bać. Wcale nie przyjaciół (najwyżej zdradzą), ani wrogów (najwyżej zabiją). Ja już wiem kogo. Jeśli przeczytacie, to też się dowiecie. A chodzi o to, aby nie bać się niczego. Pytania bez sensu Najbardziej poruszył mnie utwór napisany w 2003 r. do kwartalnika "Retina". Wtedy nosił tytuł "Pytania o sens". Obecnie ten tytuł jest podtytułem utworu "Krzyś" (s. 65). "Napisanie go poprzedzone zostało wieloma rozmowami - wyznaje autor. Zadawaliśmy sobie pytania o sens bezgranicznego poświęcenia się dla drugiego człowieka w sytuacji beznadziejnej (...). Historia wzbudziła silne emocje i wiele dyskusji". Jest to utwór najbardziej nasycony emocjami, także narratora, bo to raczej opowiadanie niż felieton. Czytałam je w warszawskim tramwaju linii 22, a Izy ciekły mi ciurkiem. Zadałam sobie natychmiast pytanie: Czemu płaczesz? W końcu w utworze dzieje się samo dobro, i to w najwyższej formie, bliskie ideałowi. Jest to jednak nie do uniesienia, łzy lecą same. Bohater utworu - Marek w potocznym rozumieniu - zmarnował życie. Ale może uratował swoją duszę? Dzięki niemu niepełnosprawny brat żył dłużej, niż mu pisali lekarze, bo był kochany. Dał najlepszy dowód na to, że dobrze czuł i pojmował braterskie oddanie. W życiu najważniejsze są pytania. Tylko niektóre z nich są bez sensu. Najważniejsze to umieć odróżniać jedne od drugich. Odwaga motyla Z reguły nie czytuję wstępów (głównie odautorskich), ale tym razem uprzedzam, że bez przeczytania słów "Od autora" (s. 11) tracimy wiedzę o tym, co jest wspólne dla osób z niepełnosprawnościami, które często stają się bohaterami utworów, i pisarza. Mottem wypowiedzi Piotra Stanisława Króla jest sentencja mistyka i przewodnika duchowego o. Antoniego de Mello. "Szczęście jest jak motyl. Ścigaj je, a umknie ci / Usiądź spokojnie, a spłynie na twoje barki". Kiedy pójdziemy podanym tropem, zobaczymy, jak "zakwita pustynia" i dowiemy się, że jesteśmy szczęśliwi, tylko nie mieliśmy o tym pojęcia. Próbujcie skupiać się na tym, co macie, a nie czego wam brakuje. Kto zna tego myśliciela, pojmuje więcej, więcej widzi i mocniej czuje. Taki moment przebudzenia nastąpił w życiu naszego autora, kiedy w masie zaczął dostrzegać konkretnych ludzi. Niektórzy z nich... mieli zielone muszki. Żyją teraz na wyspach szczęśliwych. Własne szczęście musimy odkrywać sami... KRASNE, MIĘDZY ROMANTYZMEM A POZYTYWIZMEM (fragment) Jan Zdzisław Brudnicki Cały artykuł >>> Książka Czy tędy na wyspy szczęśliwe... jest dostępna m.in. na półkach księgarni internetowej POEZJA POLSKA. Jeśli chcesz po nią sięgnąć (zapraszam), KLIKNIJ TUTAJ Sprzedaż wysyłkową książki prowadzi także Wydawnictwo Komograf, tel.: (0-22) 722-20-30, e-mail: komograf@komograf.com, adres: ul. Sadowa 8, 05-850 Jawczyce. Cena egz. 15 zł, koszt wysyłki wg cennika Poczty Polskiej pokrywa zamawiający. | |
Szczęście jest jak motyl. Ścigaj je, a umknie ci. | |